wczoraj - dziś - jutro

Cześć. Nazywam się Przemek Kruk.

Ze snookerem jestem związany praktycznie od kiedy pojawił się w Polsce w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych zeszłego stulecia. Szybko wypełnił niemal każdy fragment mojej codzienności. Grałem tak często jak to było możliwe, choć łatwo nie było. Na sam dojazd tramwajami z mieszkania na warszawskim Bemowie lub z ulicy Obozowej, gdzie chodziłem do liceum im. Norwida, do klubu na Okęciu schodziło się od godziny do półtorej.

Kasy na granie też nie było wiele. Zwykle miałem ze sobą dychę, która starczała na dwie godziny treningu i snickersa lub, rzadziej, szklankę sprite’a. Potem grzecznie siedziałem przy barze i czekałem, aż ktoś zaproponuje grę o rachunek za stół. I trzeba było wygrać, żeby nie narobić sobie długów.

Najważniejsze, że tam byłem. W klubie. W klubie snookera.

Tata. Krzysztof Kruk. To dzięki niemu wszystko się zaczęło. Oglądał tę egzotyczną na tamte czasy dyscyplinę na ówczesnym Screensporcie, dostępnym w domu dzięki dużemu talerzowi satelitarnemu wywieszonemu za balkonem naszego mieszkania. Myślę, że szukał też dla mnie sportu, który załatałby dziurę, jaka pojawiła się wraz z diagnozą, że nie będę mógł już grać w piłkę nożną.

Piłka była dla mnie wszystkim. Zacząłem ją kopać już jako dwulatek. Potem kopałem codziennie i wszędzie. Również w domu. Nie potrafiłem przejść z pokoju do kuchni, nie kopiąc piłki. Nawet mama dała za wygraną i przestała zwracać uwagę na pojawiające się przez to szkody. Ściany mieszkania znaczone były śladami odbić piłki, które szybko zmieniały się w długą, brudnoszarą linię zawieszoną od podłogi na wysokości połowy średnicy piłki. Kiedy szedłem „w gości” do kolegów, zawsze dziwiło mnie, że u nich takich linii nie ma.

Diagnoza o końcu szans na grę w piłkę i wyczynową karierę była dla mnie, wtedy 14-letniego chłopaka, wyrokiem.

Snooker w telewizji mnie nie wciągnął. Ale kiedy stanąłem przy stole… stała się magia.

Wróciła ekscytacja, poczucie spełniania się oraz niewysłowionej satysfakcji z panowania nad białą bilą w sposób niemal identyczny do tych, jakich kiedyś doświadczałem podczas kontrolowania piłki do nogi. Nawet kiedy nie mogłem wybrać się do klubu – bo daleko, bo mało kasy, bo szkoła – trenowałem w domu. Mój pokój miał dwa metry na cztery, czyli z grubsza tyle, co stół do snookera, choć symbolikę tego skromnego metrażu uświadomiłem sobie dopiero po wielu latach.

Wyprowadzanie kija ćwiczyłem na biurku. Naprzeciwko ustawiałem lustro i jazda! Łokieć prosto nad głową, kij w linii. Mostek zwykły, niski i wysoki dla imitowania różnych rotacji. Prawa, lewa. Szybko, wolno i z umiarkowaną prędkością, dla imitowania różnej siły uderzenia. Brak bil nie był przeszkodą czy problemem. Potrafiłem to robić godzinami. Aż byłem z siebie zadowolony.

Tak wypracowywałem techniki. Biurko, kij, lustro i ja.

Tata aktywnie działał w strukturach Polskiego Związku Snookera i Bilarda Angielskiego. Był świetnie zorganizowany, potrafił usystematyzować każdy chaos, dobrze ogarniał komputer, co wtedy było rzadkością, miał wiedzę i doświadczenie w pisaniu artykułów, felietonów, tłumaczeniu książek, a także tworzeniu regulaminów itp. Miał też dużo inicjatywy, choć nigdy nie pchał się na pierwszy plan. To on stworzył cały system rozgrywek snookera w kraju – Polski Otwarty Ranking Snookera (PORS). Spisał statut Związku.

Wymyślił, stworzył i przez długie lata prowadził rozchwytywany przez zawodników comiesięczny biuletyn, zwany wtedy przez nas „książeczką”. Pisał do niego całą treść, drukował, zszywał i dystrybuował po wszystkich klubach w kraju. Charytatywnie. Z pasji tylko.

Przełożył na język polski i uporządkował przepisy. Sam wziął się też za sędziowanie, a potem wyszkolił zastępy świetnych polskich arbitrów, zwracając uwagę nie tylko na znajomość przepisów, ale też pozostające w zgodzie ze snookerową elegancją zachowania – ustawianie się, poruszanie, ustawianie kolorowych na punktach, a nawet sposób przesuwania bil w trójkącie przed rozpoczęciem frejma. Nigdy nie zobaczylibyście na przykład, żeby ktoś po kursie sędziowskim u mojego taty oparł się w takiej sytuacji łokciami o stół!

To dzięki jego pracy w Main Tourze znalazło się i do dzisiaj jest tak wielu polskich arbitrów.

Potem, w roku 1997, snooker pojawił się w Eurosporcie, a mnie zaproponowano rolę komentatora, co zawdzięczam rekomendacji wielokrotnej mistrzyni Polski, Izie Morskiej (Izuś, dziękuję, na zawsze dziękuję!).

Jako zawodnik miałem wtedy już w dorobku tytuł mistrza Polski do lat 21, medale otwartych mistrzostw Polski, pierwsze miejsce w rankingu, oficjalne i sparingowe najwyższe brejki w kraju, regularnie byłem w składzie kadry narodowej. Snooker był moim wszystkim.

Lata mijały. Studia, praca, życie… Na grę w snookera było coraz mniej czasu. Tata też już nie był tak zaangażowany. W Main Tourze z roku na rok działo się coraz mniej, aż któryś z sezonów składał się z zaledwie 6 turniejów.

Snooker podupadał. I na świecie, i w Polsce.

Aż w 2010 pojawił się Barry Hearn i wszystko nabrało nowego tempa. Również u mnie.

Zbieg zdarzeń sprawił, że w moim życiu pojawiła się przestrzeń i możliwości, aby odgrzebać długo odkładane marzenie – postawienia pierwszych kroków na drodze, na końcu której jest zdobycie tytułu zawodowego mistrza świata. Nie przeze mnie oczywiście.

Ja wiedziałem już znacznie wcześniej – jeszcze w roku 1997, kiedy w mojej ocenie byłem najlepszy w kraju – że w snookera zacząłem grać zdecydowanie za późno, żeby osiągnąć coś naprawdę znaczącego. Porównywałem się z tym dwulatkiem, który piłką obijał ściany mieszkania, a jako starszy chłopak marzył o wielkiej futbolowej karierze i rozumiałem, że pewnych rzeczy w snookerze już nie nadrobię.

Tak właśnie, latem 2014 roku, dojrzała w mojej głowie myśl i zapadła decyzja o powołaniu do życia projektu, którego celem będzie doprowadzenie Polaka do tytułu zawodowego mistrza świata. Adam Małysz snookera, polski Ronnie O’Sullivan… Te wizje pojawiały się w myślach. Działać. Chciałem działać. Dziś. Nie jutro.

Powstał Krooger Team, którego pierwszym domem było niewielkie pomieszczenie w piwnicach Pawilonu Sportów Walki na terenach warszawskiej Akademii Wychowania Fizycznego. A w nim sprowadzony prosto z zawodowego turnieju Gdynia Open 12-stopowy Star. Niedługo potem doszły mniejsze stoły i powstała SnooKids Akademia Snookera. I kolejne projekty – Snookerowa Polska, Legia Snooker Schools i wreszcie Snookerowy Klub Sportowy.

Różne nazwy, różne formy, różne sposoby, ale cel od początku niezmiennie ten sam: zawodowe mistrzostwo świata.

Obecnie każdego roku w Snookerowym KS przeprowadzanych jest około 150 godzin zajęć grupowych, blisko 500 godzin treningów indywidualnych, odbywają się dziesiątki turniejów, prowadzone są rozgrywki ligowe. Organizujemy też zagraniczne obozy treningowe, zyskując szacunek i poważanie w krajach, w których snooker ma nieporównywalnie dłuższą i bogatszą tradycję. Kadrowicze młodzieżowych reprezentacji Polski to niemal w stu procentach nasi wychowankowie lub zawodnicy, którzy swoje pierwsze turniejowe doświadczenia zdobywali w tworzonych przez nas unikatowych rozgrywkach, jak SnooKids Grand Prix.

Nazywam się Przemek Kruk. Działam.

#róbsnookera

Chcesz robić snookera razem z nami? Chcesz wspólnie tworzyć ciąg dalszy tej historii? Masz w sobie trochę pasji do snookera i jakąś unikatową supermoc, dzięki której zrobimy kolejny krok w stronę zawodowego mistrzostwa świata? Odezwij się. Jest szansa, że będzie nam po drodze. Działajmy!

info@snooker.center | +48 602 777 633